Pages

6 Jun 2013

Kaczor Donald cierpiał na bezsenność

Wybiła 5:32. Zjadłam właśnie jabłko, wybieliłam skórką banana zęby, rzuciłam ją na podłogę, bo jak spróbuję wycelować w śmietnik to pewnie trafię w ścianę żółtą bardziej niż moje zęby. Nie ma darmowego wybielania. W słuchawkach głos pięknego, młodego, zdolnego chłopca, a ja oficjalnie, z bezsilnym uśmiechem, witam bezsenność, która miała wyjść po papierosy, a nie doszła nawet na półpiętro.
Tej nocy obejrzałam serial, wymyśliłam nową koncepcję pracy mgr, która nawet ma sens, zdjęcia, których nie mogę skompletować od miesiąca, nagle okazują się być cały czas pod ręką, a jak tylko to skończę (czyli około 7, na którą nastawiłam budzik) siadam do tekstu obrony. Insomnio... ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto Cię stracił.
Między przewracaniem się z prawa na lewo, umilałam sobie czas zupą, do momentu gdy przemówiła do mnie słowami: Go to bed. Or outside. Or cook something. Nawet zupa poszła spać, ale zanim mnie olała zdążyłam wpaść na pewien link. Raczej omijam jakiekolwiek teksty, które się tam pojawiają, bo zdecydowanie nie podoba mi się pomysł robienia z zupki kolejnego społecznościowego śmietnika gdzie ludzie wywalają swoje żale itd. Niech sobie założą takiego blogaska jak ten o tu i sobie pieprzą jak ja o dupie i kupie. Nie no ogólnie róbta co chceta, nikomu nie zabronię, łorewa. Nie biorę w tym udziału i raczej ignoruję wszelkie mądre cytaty, nocne pijane przemyślenia itp. No dobra, gdy od czasu do czasu moją macicę dopadnie dół, to czytam jej na głos żeby się wyryczała, poszła spać i dała mi żyć. Ogólnie w tym rodzaju blogowania jaki prezentuje zupa zdecydowanie obraz jest dla mnie górą. Halleluja. Ale wracając do linka to nawet nie wiem co nim było, ale zawiesiłam na nim oko, bo widniał pod nim jakiś tekst. Przeczytałam i zrobiłam minę typu WTF, bo było coś o tym, że gry i dziewczyny... że nie powinny się wstydzić, że lubią grać... blablblalalbl... Co?! Z ciekawości musiałam zajrzeć (tak naprawdę spodziewałam się zdjęcia jakiegoś lachona w zerówkach, z padem w ręce, cycem na wierzchu i dziubkiem - gromki śmiech pogardy już łechtał mnie po tchawicy). Trafiłam jednak na coś zupełnie innego.

bygonebureau.com/manic-pixel-dream-girl/

Trochę dziwnie mi się to czytało. Zaczęłam się zastanawiać - czy kiedykolwiek czułam się jak autorka komiksu? Po szybkim przewinięciu swojego życiorysu stwierdziłam, że cóż... nie. No kurczę nie mam żadnych traumatycznych przeżyć z tym związanych (nie licząc tych z cyklu "dyskietka z super frog nie działa!"), a przynajmniej nie z racji tego, że byłam/jestem grającą dziewczyną (czy naprawdę jest to aż tak egzotyczne połączenie?). Nie wiem czy to dlatego, że zawsze miałam do czynienia ze spoko ludźmi, czy dlatego, że miałam do tego specyficzne podejście. Nigdy nie czułam się źle z tym, że lubię grać. Boże, wręcz przeciwnie - było to dla mnie nobilitujące. Zawsze lubiłam konkurować z chłopakami, zawsze miałam potrzebę imponowania im (i dokopania oczywiście), chciałam czuć się jedną z nich. Nie wiem z czego to wynika i nawet nie będę wnikać, ale tak mam do dziś. Tak objawia we mnie męski pierwiastek.

Dygresja. W podstawówce jak każda dziewczynka byłam obiektem durnych, fizycznych dokuczanek kolegów z klasy. Któregoś dnia wkurwiłam się więc i kopnęłam jednego z nich w szew łączący dwie nogawki jego dresiku tak, że do dziś nie zapomnę grymasu jego twarzy. Wywołałam tym podziw u koleżanek i strach wśród kolegów. Od tej pory wystarczyło, że podniosłam do góry nogę, złowieszczo się uśmiechnęłam i żadnemu przez myśl nie przeszło żeby mnie zaczepić.
Koniec dygresji.

Próbowałam sobie przypomnieć jak to się zaczęło. Moja pamięć okazała się być pełna dziur, więc pomyślałam, że może jednak z tym graniem tak intensywnie u mnie nie było. Jednak pociągnęłam za sznurek wspomnień i poszło...
Okazało się, że byłam strasznie upierdliwym dzieckiem bo pierwsza była Amiga, a później długo, długo... długo nic. No i cóż... trzeba było sobie radzić. Tak więc wpieprzałam się na chama (czyt. wzbudzając litość) do koleżanek i do kogo tam się tylko dało na granie. Naprawdę, potrafiłam siedzieć u kogoś na chacie i grać na jego konsoli podczas gdy on sobie... coś tam robił, nie wiem, zajęta przecież byłam. Boże drogi. Sąsiadka, koleżanka mieszkająca na drugim końcu miasta... po przeprowadzce nawiedzałam ciocię, kuzynkę i ktokolwiek zdradził się przede mną z posiadania odpowiedniego sprzętu. Była nawet swego czasu w moim mieście wypożyczalnia gier, w której przesiadywałam z kolegami całe dnie, z braku kasy, jedynie patrząc jak grają inni. W końcu dostałam w spadku konsolę, ale szybko umarła. Przyszły czasy PCetów. Wkradałam się do pokoju mojej siostry gdy szła do pracy i grałam w jakieś gry edukacyjne o smerfach jej kilkuletniego wówczas syna. Dafak. Jak już zepsułam raz komputer (tak, bo do dziś jak coś się w domu psuje to wina spada na mnie - reguła "najmłodszego"), ogólna paranoja na tym punkcie zmalała i uzyskałam przyzwolenie na dotykanie go bez nadzoru. To był czas głównie strategii i rpg. Gdzie jest Aurora? Buduje tartak. Niby byłam w gimnazjum, ale jeszcze trzymała się mnie ta niewytłumaczalna zachłanność i nie dość, że nie pozwalałam siostrzeńcowi grać w Tzara, którego wówczas katowałam całymi dniami, to zabraniałam mu nawet patrzeć. Pamiętam jak żałośnie prosił i nie rozumiał o co mi chodzi, a ja darłam się na niego gdy zobaczyłam jego oko wystające zza framugi. Dziś to ja, tak jak za czasów nachodzenia znajomych, biorę go na litość i błagam żeby dał mi pograć.
W liceum gdzieś mi ta fascynacja umknęła, ale nie dlatego, że kwitło moje życie towarzyskie, tylko dlatego, że byłam wtedy chodzącą depresją. Dopiero później było picie i pierwsze, pierwsze razy. A studia? Hmm... coś tam się pogrywało od czasu do czasu... Była jakaś nocka... domowa pizza, nasza piątka, Tekken 5 i odciski

Zrobiło mi się tęskno za tamtymi czasami. Dużo ostatnio myślę o graniu głównie przez chłopaków ze Schwinga, których słucha mi się czasami chętniej niż muzyki, zwłaszcza przy obróbce zdjęć. Zazdroszczę im. Przez nich w głowie powoli tworzy mi się lista pozycji, z którymi muszę się zapoznać (nie tylko gier, ale filmów, seriali i książek). Ciekawe czy jako dorosły człowiek, wspaniała Pani magister, będę miała na to czas skoro nie potrafiłam go znaleźć jako niepracująca studentka. Ha.
Nigdy nie byłam i nie jestem geekiem dzisiaj, ale kiedyś bardziej siedziałam w temacie. Kurde smutno mi, że nie jestem na bieżąco. Czuję się źle gdy w gronie kolegów temat schodzi w te rejony, a ja jedynie nasłuchuję nie mogąc się wypowiedzieć inaczej niż "podeślij mi linka" albo "podaj mi tytuł".
Cholera no.

7. Spaaaaaać...


No comments:

Post a Comment