Pages

27 Apr 2013

Kozica

Proszę państwa, MISZEK



I jeszcze trochę z innej beczki
pachnący pokój
smutny, stary penis?
?...
... a-HA!

Miło mi. Zabawnie. Jakaś taka społeczna się ostatnimi czasy stałam w sensie sprawia mi przyjemność kontakt z obcymi ludźmi. Nawet telefony od nieznajomych numerów odbieram. Nie wiem o co chodzi, ale wszyscy są tacy uprzejmi i sympatyczni, że aż się chce.
Spędziłam wczoraj 1,5 godziny (a nie jak zawsze godzinę) czekając na wywołanie filmu. Klisze przyjmował ode mnie jakiś świeży pracownik. Kiedy przyszłam po odbiór, mój ulubiony Pan przywitał mnie z promiennym uśmiechem, ale mina mu zrzedła gdy okazało się, że jego współpracownik przez cały ten czas nawet nie włożył kliszy do maszyny wywołującej... 
No tak - piątek, godzina 20:30, pół godziny przed zamknięciem sklepu wszyscy są w pracy już tylko ciałem. Pan był tak dobry, że poprosił żebym poczekała bo może uda mu się to zrobić jeszcze przed zamknięciem. Normalnie bym się trochę wkurzyła, bo i godzina w centrum handlowym to już za długo, ale poszłyśmy pooglądać z Elą ekspresy do kawy i żelazka nie szczędząc sobie wybuchów entuzjazmu, drobnych tańców i podśpiewywanek. Ogólnie w sklepie wszyscy byli w jakimś amoku. Śmiali się do siebie, biegali w tę i z powrotem, a przy kasie okazało się, że usługa niby kosztuje mnie 34 grosze. Zwróciłam im na to uwagę, więc znowu zaczęli biegać. Ostatecznie zapłaciłam mniej niż pięćdziesiąt procent oficjalnej ceny, dostałam kalendarz z kozicą (choć według mnie to antylopa) na okładce i zastrzyk endorfin.
Dziś wywołując kolejny film ponownie dostałam rabat. Przemiło. Równie miło gaduszyło się o komiksach i mgr z moim ulubionym Panem w bibliotece. 
Nie poznaję siebie, ale muszę przyznać, że życie bez fobii społecznej musi być naprawdę przyjemne. Ludzie potrafią być fajni.  

Dzisiejsze odkrycie muzyczne - Daughter

24 Apr 2013

Sponsorowane przez brak nabiału

Mały bilans z ostatniego tygodnia:
- żyję
- skończony rozdział (choć i tak jestem w totalnej dupie)
- wiooosna! piękne rowery wyjechały na ulice...
- około 9-letnia dziewczynka w tramwaju reagująca na mój widok słowami "o boże, jaka straszna Pani"
- można wyjść z domu w piżamie i przełazić w niej cały dzień tak żeby nikt się nie zorientował? MOŻNA
- pobudka z trzeba kogoś mieć by przytulić się i wierzyć, że nie będzie źle na ustach, czyli Prońko wypiera Krawczyka
- oliwki na przecenie!
- człowiek, który w godzinach nocnych zaczepia mnie na środku przejścia dla pieszych i komplementuje moje spodnie
- z ostatniej chwili - na tumblr zaczął mnie obserwować użytkownik o nicku "milfzone"


Żeby jednak nie było mi za dobrze, właśnie musiał mi umrzeć napęd cd-r co jest mi w tym momencie TOTALNIE nie na rękę. Oddycham głęboko, ale nie wiem czy zaraz wybuchnę nerwowym śmiechem czy wpadnę w panikę.
Wszystko będzie dobrze Aurora... pieniądze na wszystko jakoś się znajdą, napiszesz tę przeklętą mgr, promotor będzie zachwycony zdjęciami, obronisz się z fajerwerkami w tle i ludźmi płaczącymi u twych stóp, a mama na wieść o tym co sobie zaplanowałaś na wakacje nie przykuje Cię do kaloryfera... Wszystko będzie dobrze...
Gdybym tak mogła wrócić do czasów ze zdjęcia, gdy prawie mieszkałam w tym samochodzie, godzinami podziwiałam widoki za oknem, wcinałam pyszne kanapeczki, przytulałam się do Cedura, a największą katastrofą był brak pobocza gdy zbierało się na sikanie.


A! Podmieniłam zdjęcie w poście o tych co łagodzą obyczaje.


Orora i największy, najdostojniejszy jamnik na świecie, Cedur

21 Apr 2013

Dom zły

Dom zły - widok z wanny
Gdy weszłam po raz pierwszy na Biskupią Górkę byłam w szoku. Intrygował mnie fakt, że tuż obok przepięknej starówki, od której dzieli ją w zasadzie tylko przejście podziemne, znajduje się totalnie wyjęte z rzeczywistości osiedle. Kręte, wąskie brukowane uliczki. Każda kamienica z innej bajki, a wszystkie rozlokowana w taki sposób jakby zaprojektowało to dziecko po raz pierwszy grające w grę strategiczną - w sąsiedztwie domów mieszkalnych stawia koszary, a gdy orientuje się, że mieszkańcy czują się niefajnie wali im na środek koloseum. Koloseum tu nie mamy, ale u podnóża góry stoją dwie, wąskie na jedno okno kamienice, a pomiędzy nimi jeszcze węższe, klaustrofobiczne przejście - jedyny sposób by dostać się do wnętrza którejś z nim. W obrębie około 30 metrów nie ma nic.

Ludzie tacy jak miejsce, w którym mieszkają, czyli dość specyficzni. Po mieszkaniu przez ponad rok na starówce, gdzie żule mają wizytówki, trafiłam do ośrodka biedy i patologii. Przynajmniej tak każe mi sądzić to co widuję tu na co dzień i co przedziera się przez moje nieszczelne okno.
Od samego początku jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju i zapuściła korzenie w mojej głowie. Mianowicie to co zobaczyłam po raz pierwszy gdy weszłam do wanny. Dom zły, jak go nazwałam, patrzący na mnie z góry za każdym razem, wywołał we mnie lekki niepokój, ale też nieodpartą potrzebę poznania historii tego miejsca. Któregoś niedzielnego popołudnia, bardziej w celu spacerowym, postanowiłam wspólnie z Elą wejść na górę gdzie miałyśmy zastać mały lasek. Szłyśmy powoli stromą uliczką, podziwiając kolejną postawioną jakby przypadkiem  kamienicę, gdy wyrosła przed nami ogromna wieża, której nie wiedzieć czemu do tej pory nie zauważyłam, a którą widać nawet ze starówki. Pod latarnią najciemniej? Najwidoczniej... Ela zaczęła się niepokoić. Ja z oczami jak pięciozłotówki rozglądałam się dookoła by w końcu dojrzeć Dom zły.

Budynek, który codziennie przypomina mi o sobie podglądając moją kąpiel, okazał się być jednym z obiektów dawnych koszar, a konkretnie domem oficerskim. Reszta została "pięknie" (jak to ktoś określił) odrestaurowana i stanowi siedzibę Wyższej Szkoły Humanistycznej. Trochę pogrzebałam i dowiedziałam się, że w latach 90 miasto przekazało Dom zły gminie luterańskiej, która do dziś nie chce pozbyć się lokatorów. Dlatego studenci wychodząc ze szkoły pierwsze co widzą to powiewające na wietrze gacie.

Surowa cegła z zewnątrz kazała mi sądzić, że w środku jest jeszcze lepiej, więc musiałam wejść do środka. Ela zaczęła już powoli panikować pytając co jak nas ktoś złapie? jakbyśmy były szpiegami wojennym, a nie najzwyczajniej w świecie chodziły po klatce schodowej budynku, w którym któraś z nas mogłaby mieszkać. Tak naprawdę byłam równie przerażona, ale ciekawość wygrała.
To co zobaczyłam nijak miało się do tego czego się spodziewałam. Nie ocenia się książki po okładce, ale korytarz po którym ostrożnie stąpałam mówił mi, że mieszkania znajdujące się za szeregiem drzwi są obrazem nędzy w najgorszym wydaniu (pomimo plastikowym okien). Udzieliła mi się panika Eli i postanowiłam nie wchodzić wyżej, ale też nie umiałam ruszyć się z miejsca. Stałam z otwartymi ustami i nie wiedziałam co powiedzieć. Może to lekka przesada, ale jestem z tych co po Blair Witch Project biegną do domu środkiem ulicy i wpadają w histeryczny płacz na oryginalnej wersji Ringu, bo największy horror rozgrywa się nie na ekranie, ale w głowie. Cóż.

Postanowiłyśmy kontynuować swój spacer, którego celem miał być lasek, ale niestety stanął nam na drodze szlaban i informacja, że wstęp tylko dla osób z przepustką, gdyż całości strzeże policja. Miałyśmy też przyjemność z pewnym Panem typu szalonego naukowca, który wielce podniecony zarzucał nas historycznymi faktami na zmianę z przestrogą, że tam i tam gwałcą. Ponieważ majestatyczna wieża stała tuż przed nami nie mogłam się poddać i postanowiłam spróbować tam wejść pomimo szlabanu i ogrodzenia (rozwieszony między cienkimi drewnianymi palami drut).
W artykule, który później czytałam ktoś uprzedzał, że miejsce nie jest dostępne dla byle kogo i bardzo ciężko umówić się na zwiedzanie okolicy, a gdy już się to uda grupa może liczyć jakieś pięć osób. Ogromnie rozbawiło mnie więc to, że kilka metrów od budki strażniczej w ogrodzeniu brakowało jednego segmentu. To było jak zaproszenie. Nie zwracając uwagi na wciąż krzyczącego coś do nas szalonego naukowca weszłyśmy i ku zaskoczeniu Eli wciąż nikt nas nie zestrzelił.

Spodziewałyśmy się czegoś bardziej mrocznego, ale robiąc risercz okazało się, że wieża widokowa należy do największego na świecie (ówcześnie) schroniska młodzieżowego z 1940 roku. Nie dojrzałyśmy ani pozłacanego cytatu z Hitlera, ani ruchomych okrętów, połączonych z mechanizmem zegarowym wieży, które gdzieś tam się ukrywają.
Przedzierałyśmy się chwilę przez krzaczory, rozdeptując muszle po ślimakach, którymi wyściełane była cała ziemia, ale nie chcąc ryzykować postrzału i gwałtu postanowiłyśmy nie zapuszczać się dalej.

Nie jestem fanką historii, a wręcz przeciwnie - w szkole zawsze miałam z nią największy problem, bo choć moja pamięć pozwalam mi cytować zasłyszane przypadkiem rozmowy i do dziś znam definicję wirusa, daty i fakty historyczne po mnie spływają.
Nienawidzę też turystyki, zorganizowanych wycieczek, zaliczanych po kolei i obleganych przez wszystkich zabytków. Będąc jeden dzień w Paryżu irytowałam się skrzętnie zaplanowaną przez koleżankę trasą obejmującą wszystkie oczywistości, których nawet nie muszę wymieniać bo są oczywistościami. Ratował mnie fakt, że nasz rajd po centrum Paryża odbywała się nocą, więc przynajmniej nie napotykaliśmy typowych turystów. W dzień, kiedy inni stali w deszczu w kolejce żeby wjechać na Wieżę Eiffla, ja odsypiałam w autokarze. Wybrałam się też na małe winne zakupy do osiedlowego sklepiku i rundkę po okolicy gdzie trafiłam na toaletę... Cóż, kto co lubi - ja wolę to.

fot. Michał Szymończyk

Może dlatego zainteresowała mnie Biskupia Górka, która nadal jest zagadką dla wielu mieszkańców Gdańska. Dla mnie już mniejszą, ale wciąż intrygującą. Z taką historią lubię mieć styczność.

17 Apr 2013

...łagodzą obyczaje...

Świat zalany jest zdjęciami cycków. Cóż... cycki nigdy się nie nudzą. U mnie też już dawno ich nie było. Polecę więc takim ogranym klasykiem bo to pierwszy na moim koncie. I zapewne ostatni. [na początku był tu czarno-biały klasyk, ale został podmieniony na to co widc teraz]
W sumie wrzucam dlatego, że pochodzą z pierwszej kliszy zrobionej Prakticą BEZ użycia okularów. Jestem niesamowicie dumna, że coś w ogóle wyszło ostre, bo polegało to na kręceniu pierścieniem ostrości, w tę i z powrotem, w poszukiwaniu najmniej nieostrego obrazu.

Z innej beczki - rzężę jak stary silnik, czytam o prostytucji i... obmyślam jak najszybciej przypomnieć sobie html, bo wkurzają mnie te ograniczające szablony.

14 Apr 2013

Kilka rzeczy.
1. Obok jakieś stare szkice, którymi się w końcu zajęłam, ale gdy zobaczyłam, że mam dziś ręce parality stwierdziłam, że nic pożytecznego nimi nie zrobię. Wystarczy spojrzeć na moją dłoń obejmującą Elę.
2. Parę nocy temu zastanawiałam się jakby to było kochać się ze stoperami w uszach. Muszę sprawdzić i sprawdzę, o ile znajdę kogoś kto podobnie do mnie uzna pomysł za frapujący. Ha.
3. Komiks. W wakacje zaczęłam tworzyć scenariusz i wersje postaci do dłuższej historii opartej na Misich opowieściach. Z racji tego, że bodziec który na swój sposób zmuszał mnie do spisywania misich przygód zniknął, znikną też sam blog i potrzeba realizacji komiksu. Jednak okazało się, że była to tylko kwestia podróży z jednego bieguna na drugi. Dotarłam do brzegu i znowu poczułam potrzebę pisania, historia ma swój ciąg dalszy... No w każdym razie bodziec znowu się pojawił więęęęęęc... Na razie nie mam na to czasu, ale zaczynam powoli wszystko obmyślać.
4. Byłam wczoraj w Znikającym Klubie. Znam i bardzo lubię imprezy tego typu czyli duży opuszczony budynek, surowa przestrzeń, a w niej muzyka, sztuka, performance itd. itd. Było to coś na wzór Galerii Bezdomnej tylko bardziej rozbudowane i na większą skalę. Postanowiłam nie wypowiadać się na temat organizacji i tego co się tam wczoraj działo, a co jest tak potwornie hejtowane. Pozostaję bezstronna i w ogóle nie zastanawiam się co o tym myślę. Część moich znajomych zrezygnowała widząc ten chamski tłum, który napierał na drzwi. Wbrew całej tej negatywnej atmosfery i namawianiu mnie na pójście gdzie indziej, bardzo chciałam tam wejść. Wiedziałam, że nawet jeśli rozczaruje mnie muzyka czy coś innego, będę zadowolona samą obecnością wśród tych zimnych, obdrapanych ścian. Wcisnęłam się w tłum i im bardziej napierał, im więcej jęczenia koleżanki słyszałam, im bardziej to wszystko zdawało się nie mieć sensu, tym bardziej zdeterminowana byłam żeby tam wejść. Choćbym miała czekać kilka godzin, klasycznie w takich sytuacjach musiałam zrobić na przekór wszystkim i wszystkiemu. Dla zasady.
Równie klasycznie zadziałało i dość szybko weszłam, a w zasadzie zostałam wyciśnięta do drzwi wejściowych. I tak spacerowałam sobie po tych niezliczonych piętrach i pokojach napotykając znajomych i nieznajomych stających się znajomymi. Po opuszczeniu dziewczyny, od której kupiłam kolczyki, a z którą od pierwszego słowa nawiązałyśmy nić porozumienia (zwłaszcza po tym jak zwróciła się do mnie znajomym per dziołcha), i do której kilkakrotnie wracałam na pogaduchy, w końcu trafiłam do Misia. A w zasadzie Miszka. Miszek robi miszki. Z Wełny. Z włóczki. Z sierści. Z serduszka. Sam autor jest taki jak opis tego czym się zajmuje - absolutnie uroczy. Po krótkiej rozmowie, podczas której chichotaliśmy jak małe dziewczynki i nie omieszkałam wyznać, że również jestem Misiem, widziałam jak biegamy po łące trzymając się za ręce, a za nami zajączki i ptaszki śpiewają jakąś radosną melodię. Kwiaty we włosach i te sprawy. Za dużo Disneya i piwa. Cały czas miałam nieodpartą ochotę żeby go przytulić. Nawet chciałam zapytać czy mogę, ale ostatecznie zrezygnowałam. Dostałam za to naklejkę z cudnym miszkowym logo i radośnie podskakując w końcu opuściłam jego pokój. To zdaje się najmilszy aspekt tej nocy. Dziś przeszukując internet by pooglądać jego miszki, wpadłam na wywiad w którym mówi: Tworzenie stworów to też realizacja marzeń z kategorii: Kim chcesz zostać, gdy dorośniesz. Ja chciałem robić misie, więc robię.
AAAAAAAA! Takich ludzi uwielbiam.
5. Majówka. Zostałam uświadomiona, że w tym roku w sumie daje mi prawie dwa tygodnie wolnego od uczelni. Radość szybko minęła gdy przypomniałam sobie, że magisterka... ekhm. Pomyślałam też, że może gdybym ruszyła dupę to mogłabym ją skończyć przed majówką i ten długi weekend poświęcić na jakiś wyjazd. Tylko jeszcze nie wymyśliłam gdzie miałabym się udać...
6. Ela imituje sposób w jaki mój obiektyw próbuje złapać ostrość. Tak. Ostrość bejbe, ostrość. Sajens joł, maderfaker...



13 Apr 2013

Czasami wydaje mi się, że wiem dlaczego...

Massive Attack po 10 latach działa tak samo. Wciąż jak afrodyzjak na umysł i ciało...
Chyba nie mam nic więcej do powiedzenia.


Ela zawsze chciała mieć lampę, która tak w górę w dół wziuuuu... 


8 Apr 2013

Mazaczkiiiiiiiiiiii

Aurora i wysyłanie maili.


Odważyłam się i po raz pierwszy postanowiłam zrobić wypełnienia czymś innym niż samym cienkopisem. Gdyby ktoś pół roku temu powiedział mi, że narysuję coś takiego to bym go wyśmiała. Jest tu sporo błędów, ale nie sądziłam, że w ogóle tak potrafię. Pomijając, że oczywiście musiałam popsuć ostatnimi poprawkami to co wyglądało dobrze.
Zawsze miałam problemy z "kolorowaniem" choć w dzieciństwie dziarsko machałam farbkami portrety. Cieniowanie to niby dość banalna sprawa, ale dla mnie jakiś totalny kosmos. Umiejętność, którą skrycie pragnę posiąść, ale wzbraniam się z nie do końca wiadomych powodów. Cóż... chyba już przestane bo dwa magiczne mazaczki, które dziś kupiłam, a które kosztowały mnie tyle co żarcie na cały tydzień, otworzyły przede mną tę słoneczną drogę do nauczenia się tego z czym tak zwlekałam czyli wspomniane kolorowanie i cieniowanie. Do tego czegoś powyżej użyłam tylko dwóch odcieni zimnej szarości. Jak pomyślę jak pięknie może to wszystko wyglądać w kolorze... Jezusie, Maryjo i wszyscy apostołowie! Nie wiem kiedy ostatnio byłam tak podniecona. Małe radości.

Kumpel zaglądając mi na uczelni przez ramię rozpoznał stył Adventure Time, więc mogę chyba stwierdzić, że opanowałam go w wystarczającym stopniu i czas przerzucić się na coś innego, póki nie dobiłam do punktu, w którym okaże się, że już inaczej rysować nie umiem. Nie powiem, jest to bardzo proste, wygodne i przyjemne w rysowaniu, ale można przez to utknąć i się rozleniwić. Na pewno będę do tego wracać, ale czas ruszyć dalej. Scott Pilgrim, hm?

Sam komiks... cóż... Jest nieprzemyślany. Zaczęłam go podczas świąt wielkanocnych i nie do końca miałam na niego pomysł. Dziś poświęciłam mu te kilka godzin ze względu na mazaczki, które chciałam wypróbować. Ogólnie jestem zadowolona.

6 Apr 2013

4 Apr 2013

Ciiiiii

Promotor dobry tata. Pan pośrednik aka były tancerz erotyczny. Praktica llc vs brak korekcji wzroku. Panikara. Hodowla kury nad morzem. Magenta. Niewidoma i niedorozwinięty. Chłopak kupujący tampony w aptece. Przepis na pikantne ciastka od Pana pośrednika z czerwonymi oczami. Szpilki + czerwone skarpetki w Hello Kitty. Dwie zdezorientowane osy w kuchni. Zauroczenie. Pokój o zapachu szczypiorku. Szczypanie w tyłek. Ciepłe ciało w łóżku.
Czyli Gdańsk wita nową gdańszczankę.

I tęsknota.

połączenie 3 zdjęć - zero ingerencji strukturalnej

1 Apr 2013

Mrzonki żonki

Dobra. Nie wiem co się stało tej nocy, ale... łał. Nie nie mam tu na myśli nadrannego snu, w którym byłam detektywem i miałam zająć się oględzinami ciała zamordowanej kobiety, które leżało w ogromnej klatce dla gryzoni, wypełnionej oczywiście trocinami. Nie wiem co dokładnie psychol z nią zrobił, bo wyjrzałam tylko delikatnie zza stołu i gdy zobaczyłam ją w pozycji embrionalnej nie chciałam wiedzieć czy jej kończyny są tam gdzie powinny, a oczy nie leżą obok. Uciekłam do pokoju obok żeby pogadać z jednym z moich szczurów, który w poprzedniej części tego snu (!) był tak utuczony, że ledwo oddychał. Tym razem nie był już balonem i ucieszyłam się, że jednak przeżyje. Poprosiłam żeby nie przeginał z jabłuszkiem. Żeby było zabawniej wszystko miało miejsce w mieszkaniu moich zmarłych dziadków, laska leżała w kuchni, a szczur siedział na fortepianie. Ogólnie Siedem w psychodelicznej wersji.
Ale nie o tym... Pół nocy turlałam się po łóżku próbując zasnąć bo bez mojej zgody gdzieś tam kotłował się plan. No i powstał. Konkretny. Z detalami. Począwszy od dnia dzisiejszego po... gdzieś połowę lipca... Później już wszystko będzie żyło własnym życiem, nie wiadomo jak długo. Tak długoterminowego planu chyba jeszcze w życiu nie poczyniłam. W każdym razie rano okazał się równie sensowny co o 3 w nocy, więc no. I o powadze sytuacji świadczyć może fakt, że pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po powrocie do Gdańska było odkurzenie pokoju. Później nie krzycząc za głośno utopiłam pająka.
Trzeba wyrzucić mrzonki z głowy i zająć się sobą prawda? Szkoda, ale jeszcze nic straconego, może przyszłość potoczy się dla nas pomyślnie, a mrzonki kiedyś przestaną być tylko mrzonkami.
Mrzonki - dziwne słowo.
I na koniec kultowe już zdjęcie z rodzinnego archiwum.

Haiti - mama na oślich nogach 
Jeszcze jedno, a nawet dwa.
www.mercworks.net - koleś, który to rysuje to męska wersja mnie
www.philippajrice.com/soppy