Pages

29 Mar 2013

Introwertyk dla opornych

Nie wiem. Nic nie wiem. Na razie. I na tym powinnam skończyć ten wpis.
Wszystko zwala mi się ostatnio na głowę, ale wiem, że wynika to tylko i wyłącznie z mojego nastawienia. Te pojawiające się systematycznie okresy zwątpienia i introwersji zawsze owocują godzinami siedzenia nad szkicownikiem, gdy czas się zatrzymuje, a ja sama gdzieś znikam, jest tylko kartka i ołówek. Nie liczy się nic poza tym. Każdy kreska wtedy postawiona jest we właściwym miejscu, jej kształt jest taki jak go zaprojektowałam w głowie, ślady po gumce są znikome.Galeria obrazów w mojej wyobraźni, które napływają jakby od niechecnia, jest wyraźna, bez zbędnych bazgrołów w okół. Mogę z niej czerpać garściami.

Świat zewnętrzny staje się wrogi. Ludzie naciskają i wypytują co się stało. Obrażają się gdy nie odpowiadam. Nie potrafią zrozumieć, że oszczędzam im przebywania z fantomem. Moje ciało, gdy jednak zignoruję awersję i wyjdę nim do ludzi, jest tam gdzie inni chcą by było, ale Ja zostaję w domu. Ciało siedzi skurczone, porusza się niepewnie sterowane za pomocą minimalnego udziału mojej woli. Czuję się źle, ludzie próbujący nawiązać ze mną kontakt również. Najpierw słychać irytację w ich głosie co jeszcze bardziej mnie płoszy, ale dość szybko znika tak jak znika monolog, który był do mnie kierowany. Czuć już tylko napiętą atmosferę, wiem, że zaraz spadnie lawina pretensji, na które nie odpowiem bo woli nie wystarcza nawet na otworzenie ust. Staje się niemową w dosłownym tego słowa znaczeniu. Tymczasową, ale jednak. Potrafię tylko machać rękami, z zamkniętymi oczami opędzając się od słów lecących w moim kierunku. W ostateczności odchodzę lub dramatycznie wybiegam poszukując miejsca gdzie jedynymi dźwiękami są te wydawane przez naturę.

Próbując uchronić siebie i bliskie mi osoby uprzedzam wcześniej, że nadchodzi "ten czas" i nie mogę zagwarantować, że plany, które wcześniej zostały poczynione wypalą. Ostatkami sił wykazuję dobrą wolę by nie zostawić ich kompletnie na lodzie bez słowa wyjaśnień, którego mogą spodziewać się dopiero po tym jak wyswobodzę się z kokonu, w którym się regeneruję. Zawsze kończy się tak samo np. obwinieniem o zmarnowanie wolnego od pracy dnia przez to, że jestem zbyt zajęta analizowaniem swoich stanów emocjonalnych. Choć w taki konkretny letarg wpadam zdaje się raz na rok czasu i wiedzą o tym ludzie, którzy znają mnie dłużej, za każdym razem kończy się tak samo. Spada na mnie ciężar poczucia winy, który został mi zrzucony na barki z powodu czegoś nad czym nie mam kontroli, bo jest w moim przypadku naturalnym procesem regeneracyjnym, nie mojego ciała, ale psychiki. Procesem, który trwa przez to dłużej bo choć obecnie wszystko i wszystkich mam w dupie to stoi przede mną perspektywa naprawienia wszystkich relacji, które się popsuły. Czasami jednak brakuje mi obok drugiego ciepłego ciała, dlatego jeśli już mam ochotę na interakcje, to męskie towarzystwo, które ogólnie preferuję, jest wtedy jedyną opcją. Faceci nie mają tendencji do obrażania się, brania wszystkiego do siebie. Nie naciskają, nie drążą tematu jeśli się poprosi. Mogę milczeć przez godzinę nasłuchując gdzieś z kąta łatwych rozmów i nie usłyszę dlaczego się nie odzywasz? Ogólnie mają raczej wyjebane.

I tak patrząc na mnie teraz z boku można sądzić, że próżnuję. Gram na konsoli, rysuję, nadmiernie oglądam seriale... Nic nie robię, ale proces regeneracji pracuje gdzieś w tle. Zajmuję się wszystkim co odciąga mnie od myślenia by nie zaburzać procesu, który ma uporządkować wszystko co się tam kotłuje.
Hmmm... Jak widać to działa bo napisałam ten tekst rozwiązując tym samym pewną kolejną zagadkę na swój temat. Ha!

Szkoda tylko, że ma to tak niekorzystny wpływ na proces powstawania mgr. Temat zdjęć wymaga ode mnie sporej interakcji z człowiekiem. Ale cóż.... najwyżej zmienię koncepcję i skupię się na jednej osobie, mianowicie "Pani od cycków" gdyż choć to ja swego czasu miałam przeprowadzić się do Łodzi, tak niespodziewanie Łódź przeprowadza się do Gdańska.

Dalej nic nie wiem, ale ufam, że to przyjdzie z czasem. Jak zawsze. Ważne żeby nie naciskać, dać przestrzeń temu co musi zostać uporządkowane.
Od razu mi lepiej.

25 Mar 2013

Doodle Time!

Dwie wersje tego jak Aurora wygląda na co dzień.
Jedna wersja tego jak wygląda Najsmutniejszy Człowiek na Świecie.
Jedna wersja tego jak wygląda Aurora słuchając Najsmutniejszego Człowieka na Świecie.
A wszystko w stylu Adventure Time! 





 

23 Mar 2013

Miasto umarłych

Święta dopiero za tydzień, a tymczasem popijam kawkę i pogryzam domowej roboty ciastka owsiane obok mamy studiującej jakieś pisma o zdrowiu. Nie wiem czy to z powodu perspektywy wirtualnego galopowania na koniu, braku pieniędzy, hormonalnego głodu, czy tego, że ostatnia wizyta była nienaturalnie znośna, a nawet miła, ale bardzo wyczekiwałam tego momentu. Oczywiście po wyjściu z budynku dworca szybko zadałam sobie pytanie "co ja tu robię do cholery?". Przeszłam się w piątkowy wieczór tymi smutnymi, pustymi, martwymi wręcz ulicami i przypomniałam sobie jak nienawidzę tego miasta.Wyobrażałam sobie jak podchodzi do mnie mijany przed chwilą wyrostek, wyjmuje nóż i próbuje wyłudzić pieniądze. Ja parskam śmiechem i wymijając go rzucam kilka epitetów. I tu historia ma dwa skutki. Koleś stoi jak wryty i patrzy jak odchodzę. Druga - biegnie za mną i wbija mi nóż/scyzoryk gdzieś na wysokości żołądka po czym ucieka zawiedziony bo nie mam przy sobie ani komputera, ani lustrzanki, jedynie stary szwankujący telefon z czasów gdy klawiatura była czymś powszechnym. Ponieważ miasto w piątkowy wieczór jest puste, nie ma szans, że ktoś mnie zaraz znajdzie, zmuszona więc jestem wygrzebać telefon i zadzwonić na numer alarmowy. Próbuję przypomnieć sobie nazwę ulicy, na której znajduje się rondo, pod którym leżę. W końcu ktoś po mnie podjeżdża i trafiam do szpitala. Operują mnie i wszystko kończy się dobrze z tym, że jestem wyjęta z życia przesz jakieś dwa tygodnie, a ponieważ nigdy nie mam nic na koncie i ogólnie komórki mogłyby dla mnie nie istnieć, o tym co się ze mną stało wie jedyne najbliższa rodzina natychmiastowo powiadomiona przez pracowników szpitala. Ta-dam!
I tak sobie idę tą ulicą, a kroki wyrostka, który właśnie mnie wyminął powoli cichną za moimi plecami. Idę i śmieję się do siebie trochę zawiedziona.Odnoszę wrażenie, że w tym mieście ludziom już nawet nie chce się drzeć ryja i robić burd na środku ulicy.
Dochodzi 15 i zastanawiam się czy robić kolejną kawę, czy nadszedł moment gdy mogę pozwolić sobie na odrobinę wina. Chyba można odnieść wrażenie, że jestem alkoholikiem bo wino dość często pojawia się w moich wpisach, ale uspokajam, że historia rodziny zapewniła mi odporność na wszelkiego rodzaju nałogi (oprócz czekolady). To tak gdyby ktoś się zaniepokoił.

W domach z betonu... nie ma wolnej miłościiiiii...
Ponieważ celowo nie uzbroiłam się w żadną ze zdobyczy technologii, tekst ten w formie pierwotnej napisany był ręcznie. Te dwa tygodnie mają być oazą dla mojego umysłu. Będę walczyć z pokusami, poddawać się pewnym próbom i przelewać przemyślenia na papier. Ręczne pisanie zawsze pomaga, zmusza do zmaterializowania myśli, ubrania ich w odpowiednie, wcześniej zweryfikowane znaczeniowo, słowa. Z powstałego krok po kroku pełnego obrazu swoich myśli odczytujesz nagle sens i okazuje się, że odpowiedzi na pytania, które de tej pory sobie zadawałeś, a które kwitowałeś sfrustrowanym "nie wiem", były cały czas pod nosem. Klawisze klawiatury nie mają takiej mocy. Kształty, które kreślisz przy pomocy długopisu, tak.

Ostatnimi czasy na mojej playliście króluje Keaton Henson, szczególnie jego Small hands (piękny teledysk) i Sweetheart, what have you done to us. Nie wiem czemu to sobie robię, bo z moim nienaturalnie wysokim poziomem empatii, choć obecnie nie przeżywam tego o czym śpiewa, popadam w co raz większy smutek. Zaczęłam nawet ilustrować jego teksty czego niestety nie mogę na razie wrzucić. Muszę dorwać jakiś skaner albo aparat.

Zakończę stwierdzeniem, że obecnie jestem obrażona na cały świat, idę nalać sobie to cholerne wino i ponownie skąpię się w stercie starych zdjęć, albo przekopię stare kasety vhs by odnaleźć pewną animację, która nie dam mi spokoju dopóki nie poznam jej tytułu. Chyba jeszcze nie zeszła ze mnie wczorajsza podróż. PKP potrafi w krótkim czasie zatruć życie, podając na tacy przykłady zachowań, dla których tak strasznie gardzę gatunkiem ludzkim. Po każdej takiej podróży PKP powinno fundować spotkanie z terapeutą.
No, słowem mówiąc - mizantropijny high c.d.


18 Mar 2013

Awwww


Matko przenajświętsza, ależ jestem podniecona. Odkryłam dziś, że przecudowna, druga obok Machinarium i wszelakich tworów Amanita Design gra, która była dostępna jedynie na ipada i iphona (co delikatnie mówiąc niesamowicie mnie zirytowało), trafiła na inne platformy w tym na maca. Mówię tu o Superbrothers: Sword & Sworcery EP. Cudna muzyka, o grafice nie wspominając. Całość po prostu sprawia, że mam ochotę rozpłakać się z zachwytu. Podnieciłam się na tyle, że musiałam mieć natychmiast, więc dałam sobie spokój z torrentami i zwyczajnie ją kupiłam. HA.


Ponadto odrabiam zaległości z Adventure Time i przypomniałam sobie jak chora bywa ta animacja co jest powodem, dla którego tak ją ubóstwiam. Mój najukochańszy docinek z kultową już piosenką na końcu - What was missing (<-- link).
Przed chwilą obejrzałam go ponownie i tak się zaczęłam zastanawiać czy miałam w dzieciństwie jakąś rzecz, z którą jestem emocjonalnie związana do dzisiaj. Grzebałam w głowie i nagle zrobiło mi się ciepło na sercu.

Stół. Stół był w naszej rodzinie od kiedy pamiętam. Wnioskując po wspomnieniach moich sióstr był też długo przed moimi narodzinami. Bardzo niski, duży, ciężki, drewniany stół. Nic wyszukanego. Robił mi za tratwę gdy wypływałam na suchego przestwór dywanu. Bywał sceną, na której śpiewałam przeboje Martyny Jakubowicz. W domach z betonu, nie ma wolnej miłości… Mało kto zdaje sobie sprawy co kryje ten toporny kloc drewna. Sama o tym zapominam. A wystarczy się pod niego wturlać. Jako dziecko często to robiłam żeby podglądać nieświadomych mojej obecności członków rodziny, strzelać w nich z gumek recepturek i robić inne głupoty. Jednak zabawa zawsze kończyła się na tym, że czołgając się na wznak i zdzierając sobie plecy, wyszukiwałam nowości pojawiających się na spodniej stronie blatu. Mijały lata, rosłam, stopy wystawały już daleko za linię nóg stołu, ale wślizgiwałam się pod niego żeby sprawdzić czy pojawiło się coś nowego. Rysunki obrazujące wypady pod namiot, wyznania miłości, dialogi, głupie kawały. Wszystko to nabazgrane w pozycji leżącej (nie raz prawdopodobnie pod wpływem pewnych napoi) markerem, długopisem, ołówkiem, albo wyryte czymś co akurat było pod ręką. Strasznie zazdrościłam mojej siostrze. Za każdym razem gdy się przeprowadzaliśmy (czyli dość często) miałam nadzieje, że z jakiegoś powodu stół wyląduje w moim pokoju. Ale to był jej stół. Zakradałam się więc do jej pokoju wymyślając jakieś durne wyjaśnienie na wypadek gdyby nagle wróciła do domu. 
Pisałam, rysowałam, czytałam. Przywierała do niego policzkami, raz prawym, raz lewym. Zawsze był tak przyjemnie chłodny. W końcu wciskałam się pod niego i słuchałam ukochanych utworów. Najczęściej Stinga. Po raz pierwszy obejrzałam wtedy Leona zawodowca. Shape of my heart w kółko, zalewając się przy tym łzami nad pisanym do wakacyjnej miłości listem. 

Nadszedł czas studiów. Obie siostry poszły w świat. Pierwszy raz w życiu miałam swój własny pokój, od początku do końca taki jak chciałam. Sama zdzierałam stary tynk, sama wybrałam kolor farby, którym wszyscy byli oburzeni. Wszystko było tak jak chciałam. No i stół. W końcu był mój. Mama nigdy nie mogła zrozumieć, czemu chcę zagracić połowę pokoju tym klocem. A ja byłam szczęśliwa. Do niedawna sama nie zdawałam sobie sprawy ile ten zwykły niezwykły mebel dla mnie znaczy.

Nie wiem jak potoczy się moje życie, ale może kiedyś, gdzieś osiądę, sama bądź nie. Jeśli tak się stanie, wiem, że pierwszym i podstawowym meblem jaki znajdzie się w moim mieszkaniu będzie ten stół. Jestem spokojna o to, że dotrwa do tego czasu. Prawdopodobnie przeżyje mnie i dzieci moich sióstr. Może i wnuki. Nie wyobrażam sobie co mogłoby mu się stać. Trzeba by słonia, żeby się złamał, a i jest zbyt ciężki żeby komuś chciało się wynieść go na śmietnik w razie potrzeby. 
Cztery ściany, ten stół i duży głupowaty pies. I ekspres do kawy. Tak… tak mogłoby wyglądać kiedyś moje życie.

P.s. Podczas ostatniej wizyty w domu okazało się, że stół wyemigrował z mojego pokoju do mieszkania siostry. Damn it!

15 Mar 2013

Stranger on Earth

Nie spałam przez ostatnią dobę + 5 godzin. 
Do tego jestem niewolnikiem hormonów. 
Oczekiwany od dawna przyjazd bliskiej mi duszy niestety nie wypalił. Leonard jest szczęśliwy, że nie będzie musiał spać na kartonie po pizzy. Naszej dwójce i tak dość ciasno na tym małym łóżku. Chociaż tyle.
Słucham Sea of love Cat Power i innych pięknie smutnych utworów. Jedyny akt masochizmu emocjonalnego na jaki postanowiłam sobie pozwolić. Za stara już jestem, szkoda czasu na zaawansowane samobiczowanie (cóż za durne słowo).
Dziś chyba po raz pierwszy w życiu autentycznie zasnęłam na uczelni, skulona na krześle w trakcie dłuższej przerwy. Na ostatnich zajęciach żeby nie walnąć głową o ławkę poświęciłam całą swą uwagę bazgrołom i starannym, zbędnym wypełnieniom (niemowlaki raczej nie noszą czarnych śpioszków). Rysuj, rysuj, rysuj... Żeby tylko przypadkiem nie zacząć znowu myśleć, nie analizować, nie nad interpretować. To nie film. Wszystko nie potoczy się według scenariusza jaki napisały mojej tęsknoty. Wyśmiewam samą siebie na głos, karcę się, pukam się w czoło. Jeszcze nigdy tak dużo nie mówiłam do siebie. Zanika to pojawiające się od czasu do czasu ukłucie gdy zdaję sobie sprawę, że ktoś obserwuje z boku moje drugie życie toczące się w bezpiecznej bańce jaką sobie stworzyłam. 
No a co jeśli tym razem jest/mobłoby być tak jakbym chciała? Dłoń ląduje z głośnym plaskiem na moim czole. Chyba nigdy nie wyleczę się z tej wiary w prawdziwą magię, która nie skończy się katastrofą.

No i wspomniane bazgroły z zajęć o manipulacji w komunikacji. Postaci widoczne na dole pierwszego zdjęcia podobają mi się na tyle, że chyba poświęcę im trochę więcej czasu... 


dwunożny stół i krzesło. tak.

13 Mar 2013

Smutno mi Boże

Wybaczyłam mojemu fryzjerowi, w którym nieskrycie się podkochuję, ożenek. Natomiast wieść o tym, że za kilka miesięcy wraca do Krakowa to już działo większego kalibru. Skoro opuszcza mnie nawet idealne strzyżenie to już naprawdę nic mnie w Trójmieście po mgr nie trzyma.

Naprawdę co raz częściej nie widzę dla siebie innej opcji jak spakowanie plecaka i ruszenie gdzieś... Gdziekolwiek. Już wolę gdzieś po drodze zostać zabita czy zjedzona niż gnić w miejscu. Muszę tylko przestać się bać...

Tak się dziś czuję i wyglądam.

twarz zza szafy


11 Mar 2013

HA HA HA

Próbując wyperswadować mojej ulubionej kobiecie jej absurdalne akty zazdrości pomyślałam, że w sprawach absurdu vs uczucia nie powinnam się wypowiadać. Wybuchnęłam śmiechem i nie wiedziałam czy to znowu skype szwankuje, czy faktycznie zastygła ze znakiem zapytania na twarzy. Równie głośno śmiałam się przez cały proces rysowania poniższej ilustracji. Śmieję się pisząc to. Wszystko mnie ostatnio strasznie bawi.
Pewnie zrobiłam jakieś błędy gramatyczne. Wszystko mi jedno.


10 Mar 2013

Nie wiem

Intuicja. Siedzi spokojnie. Kosmyki włosów przy uszach, które wydostały się z estetycznego nieładu na głowie, falują przy każdym ruchu. Noga założona na nogę, głowa swobodnie opuszczona, splecione dłonie oparte na kolanie. Zero napięcia. Delikatny, stoicki uśmiech. Przymknięte powieki. Równomierny oddech.
Obok Zdrowy Rozsądek tańczy kankana. Przygarbiony, wyrzuca ugięte w kolanach, opięte siatką kabaretek, owłosione nogi. Chwieje się na wysokich obcasach, niezdarnie macha falbaną sukienki zahaczając nią co chwilę o wielkie złote kolczyki. Czerwona twarz, grymas wycieńczenia i szeroko otwarte usta próbujące złapać jak najwięcej powietrza. Poprawia sterczące z czubka głowy pióro, które sterczeć już nie może, a zamiast tego lata z boku na bok jak metronom.
Tańczy i sapie, dyszy i dmucha. Uch - jak gorąco! Puff - jak gorąco! Co chwile zerka kątem oka na wciąż niewzruszoną koleżankę. Rusza w jej kierunku ociężale. Wbija obcasy w parkiet. Potyka się o wystający panel, ale łapie równowagę. Skacze po orbicie w okół Intuicji od czasu do czasu opierając się o krzesło, na którym ta siedzi.
I tak już drugi miesiąc.

Kiepska ta metafora, adekwatnie do sytuacji.