Pages

19 Jun 2015

Poops




Nigdy nie wiem jak zacząć.
Siedzę, obgryzam skórki od paznokci, popijam je ulubionym piwem (Einstok White Ale) i próbuję zmotywować się do ruszenia dupy z łóżka i ogarnięcia paru rzeczy przed nadchodzącym weekendem, na które to jutro nie będę miała czasu. 
Secret Solstice. Tym razem bez wolontaritu (niestety nie dogadałam się z menadżerami). Na szczęście, choć myślałam, że nie dam rady, kupno biletu okazało się nie być aż takim wyrzeczeniem. Jak tak sobie to zaczęłam analizować wyszło, że na bilet, którego koszt stanowi 1/10 mojej obecnej wypłaty (i to tylko dlatego, że kupiłam najdroższą wersję) w Polsce wydałabym 1/2 najniższej krajowej. Przy czym zaznaczam, że najdroższy bilet na SS to niewiele ponad 4dniowy karnet na takiego chociażby Openera. No cóż... Troszę różnica jest...
Fakt faktem, jestem szczęściarą, bo i mieszkanie, i praca zmniejszają moje wydatki na tyle, że mogę sobie żyć bezstresowo, pozwalając na zachcianki czy nieplanowane wydatki jak bilet na trzydniowy festiwal. Wiadomo, wolałabym przeznaczyć tę kasę na coś innego jak np. nowy telefon, bo poprzedni roztrzaskałam dzień po przylocie. Tak, wiem. Sierota. Żeby to chociaż na imprezie życia z koksem i dziwkami... Ta... chyba imprezie, która chciała przenieść dupę z łóżka na kanapę. 
No ale dość o  p i e n i ą ż k a c h. Jakieś zdiątka może co? No bo przecież wiadomo, że nie opiszę każdego dnia, każdej nocy. Bo i po co. Nie ma na co czekać. 
Więcej po Secret Solstice. Może w kolorze. Idę spać.







13 Jun 2015

Picked & pressed


13 czerwca 2015, 01:17

Za oknem sama nie wiem czy to już wschód czy jeszcze zachód słońca. Zeszłam przed chwilą do piwnicy wstawić pranie w oczekiwaniu na ściągających się "Guardians of Galaxy". Suszy mnie jak cholera, więc zarzuciłam sweter i przespacerowałam się do pobliskiego 1011 starając się zignorować pizzerie Dominos, z którą sąsiaduje. Uzależniłam się od soku jabłkowo-imbirowego. Uzależniłam się od wielu rzeczy.
W zeszły piątek o tej godzinie śliniłam poduszkę odsypiając intensywny tydzień w pracy. Każdy poprzedni spędziłam poza domem czy to w klubie tucząc się kolejnym piwem czy to w innym niż moje własne łóżku. Dziś mam wolne od siebie w wydaniu party i not single, po raz pierwszy więc miałam czas i okazje przejść się wybrzeżem, od którego dzieli mnie jakieś 400 metrów. Mieszkam tuż przy skrzyżowaniu, w dół którego ulica prowadzi wprost na brzeg. Zapięłam sweter, otworzyłam puszkę pepsi i ruszyłam na krótki spacer. W ten oto sposób odkryłam, że jest to to sama okolica, którą rok temu przeszukiwałam w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Ha! Było to dokładnie rok temu, tuż przed tym jak osiedliłam się na campingu.
Stoję więc sobie na brzegu, patrz na pomarańczowe niebo, biorę głęboki wdech i myślę, że kiedyś to na co patrze było przygodą mojego życia. Dziś to wszystko jest moim życiem, moją rzeczywistością, moją codziennością. To wszystko i jeszcze więcej. Bo a niech mnie gęś kopnie, przez dwa ostatnie miesiące działy się rzeczy niesamowite.