Pages

23 Mar 2013

Miasto umarłych

Święta dopiero za tydzień, a tymczasem popijam kawkę i pogryzam domowej roboty ciastka owsiane obok mamy studiującej jakieś pisma o zdrowiu. Nie wiem czy to z powodu perspektywy wirtualnego galopowania na koniu, braku pieniędzy, hormonalnego głodu, czy tego, że ostatnia wizyta była nienaturalnie znośna, a nawet miła, ale bardzo wyczekiwałam tego momentu. Oczywiście po wyjściu z budynku dworca szybko zadałam sobie pytanie "co ja tu robię do cholery?". Przeszłam się w piątkowy wieczór tymi smutnymi, pustymi, martwymi wręcz ulicami i przypomniałam sobie jak nienawidzę tego miasta.Wyobrażałam sobie jak podchodzi do mnie mijany przed chwilą wyrostek, wyjmuje nóż i próbuje wyłudzić pieniądze. Ja parskam śmiechem i wymijając go rzucam kilka epitetów. I tu historia ma dwa skutki. Koleś stoi jak wryty i patrzy jak odchodzę. Druga - biegnie za mną i wbija mi nóż/scyzoryk gdzieś na wysokości żołądka po czym ucieka zawiedziony bo nie mam przy sobie ani komputera, ani lustrzanki, jedynie stary szwankujący telefon z czasów gdy klawiatura była czymś powszechnym. Ponieważ miasto w piątkowy wieczór jest puste, nie ma szans, że ktoś mnie zaraz znajdzie, zmuszona więc jestem wygrzebać telefon i zadzwonić na numer alarmowy. Próbuję przypomnieć sobie nazwę ulicy, na której znajduje się rondo, pod którym leżę. W końcu ktoś po mnie podjeżdża i trafiam do szpitala. Operują mnie i wszystko kończy się dobrze z tym, że jestem wyjęta z życia przesz jakieś dwa tygodnie, a ponieważ nigdy nie mam nic na koncie i ogólnie komórki mogłyby dla mnie nie istnieć, o tym co się ze mną stało wie jedyne najbliższa rodzina natychmiastowo powiadomiona przez pracowników szpitala. Ta-dam!
I tak sobie idę tą ulicą, a kroki wyrostka, który właśnie mnie wyminął powoli cichną za moimi plecami. Idę i śmieję się do siebie trochę zawiedziona.Odnoszę wrażenie, że w tym mieście ludziom już nawet nie chce się drzeć ryja i robić burd na środku ulicy.
Dochodzi 15 i zastanawiam się czy robić kolejną kawę, czy nadszedł moment gdy mogę pozwolić sobie na odrobinę wina. Chyba można odnieść wrażenie, że jestem alkoholikiem bo wino dość często pojawia się w moich wpisach, ale uspokajam, że historia rodziny zapewniła mi odporność na wszelkiego rodzaju nałogi (oprócz czekolady). To tak gdyby ktoś się zaniepokoił.

W domach z betonu... nie ma wolnej miłościiiiii...
Ponieważ celowo nie uzbroiłam się w żadną ze zdobyczy technologii, tekst ten w formie pierwotnej napisany był ręcznie. Te dwa tygodnie mają być oazą dla mojego umysłu. Będę walczyć z pokusami, poddawać się pewnym próbom i przelewać przemyślenia na papier. Ręczne pisanie zawsze pomaga, zmusza do zmaterializowania myśli, ubrania ich w odpowiednie, wcześniej zweryfikowane znaczeniowo, słowa. Z powstałego krok po kroku pełnego obrazu swoich myśli odczytujesz nagle sens i okazuje się, że odpowiedzi na pytania, które de tej pory sobie zadawałeś, a które kwitowałeś sfrustrowanym "nie wiem", były cały czas pod nosem. Klawisze klawiatury nie mają takiej mocy. Kształty, które kreślisz przy pomocy długopisu, tak.

Ostatnimi czasy na mojej playliście króluje Keaton Henson, szczególnie jego Small hands (piękny teledysk) i Sweetheart, what have you done to us. Nie wiem czemu to sobie robię, bo z moim nienaturalnie wysokim poziomem empatii, choć obecnie nie przeżywam tego o czym śpiewa, popadam w co raz większy smutek. Zaczęłam nawet ilustrować jego teksty czego niestety nie mogę na razie wrzucić. Muszę dorwać jakiś skaner albo aparat.

Zakończę stwierdzeniem, że obecnie jestem obrażona na cały świat, idę nalać sobie to cholerne wino i ponownie skąpię się w stercie starych zdjęć, albo przekopię stare kasety vhs by odnaleźć pewną animację, która nie dam mi spokoju dopóki nie poznam jej tytułu. Chyba jeszcze nie zeszła ze mnie wczorajsza podróż. PKP potrafi w krótkim czasie zatruć życie, podając na tacy przykłady zachowań, dla których tak strasznie gardzę gatunkiem ludzkim. Po każdej takiej podróży PKP powinno fundować spotkanie z terapeutą.
No, słowem mówiąc - mizantropijny high c.d.


1 comment:

  1. W pkp najgorsze jest to, ze jego zapach materializuje mi sie na podniebieniu, i zawsze jak jade do domu to po czterech godzinach mam w ustach taki smak jakbym lizal siedzenia. zreszta, to prosty temat, pkp. Kazdy mialby cos do powiedzenia chyba, a ja te pociagi wciaz jakos lubie. Zwlaszcza puste przedzialy, sarenki za oknem mmmhmm

    ReplyDelete