Pages

21 Apr 2013

Dom zły

Dom zły - widok z wanny
Gdy weszłam po raz pierwszy na Biskupią Górkę byłam w szoku. Intrygował mnie fakt, że tuż obok przepięknej starówki, od której dzieli ją w zasadzie tylko przejście podziemne, znajduje się totalnie wyjęte z rzeczywistości osiedle. Kręte, wąskie brukowane uliczki. Każda kamienica z innej bajki, a wszystkie rozlokowana w taki sposób jakby zaprojektowało to dziecko po raz pierwszy grające w grę strategiczną - w sąsiedztwie domów mieszkalnych stawia koszary, a gdy orientuje się, że mieszkańcy czują się niefajnie wali im na środek koloseum. Koloseum tu nie mamy, ale u podnóża góry stoją dwie, wąskie na jedno okno kamienice, a pomiędzy nimi jeszcze węższe, klaustrofobiczne przejście - jedyny sposób by dostać się do wnętrza którejś z nim. W obrębie około 30 metrów nie ma nic.

Ludzie tacy jak miejsce, w którym mieszkają, czyli dość specyficzni. Po mieszkaniu przez ponad rok na starówce, gdzie żule mają wizytówki, trafiłam do ośrodka biedy i patologii. Przynajmniej tak każe mi sądzić to co widuję tu na co dzień i co przedziera się przez moje nieszczelne okno.
Od samego początku jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju i zapuściła korzenie w mojej głowie. Mianowicie to co zobaczyłam po raz pierwszy gdy weszłam do wanny. Dom zły, jak go nazwałam, patrzący na mnie z góry za każdym razem, wywołał we mnie lekki niepokój, ale też nieodpartą potrzebę poznania historii tego miejsca. Któregoś niedzielnego popołudnia, bardziej w celu spacerowym, postanowiłam wspólnie z Elą wejść na górę gdzie miałyśmy zastać mały lasek. Szłyśmy powoli stromą uliczką, podziwiając kolejną postawioną jakby przypadkiem  kamienicę, gdy wyrosła przed nami ogromna wieża, której nie wiedzieć czemu do tej pory nie zauważyłam, a którą widać nawet ze starówki. Pod latarnią najciemniej? Najwidoczniej... Ela zaczęła się niepokoić. Ja z oczami jak pięciozłotówki rozglądałam się dookoła by w końcu dojrzeć Dom zły.

Budynek, który codziennie przypomina mi o sobie podglądając moją kąpiel, okazał się być jednym z obiektów dawnych koszar, a konkretnie domem oficerskim. Reszta została "pięknie" (jak to ktoś określił) odrestaurowana i stanowi siedzibę Wyższej Szkoły Humanistycznej. Trochę pogrzebałam i dowiedziałam się, że w latach 90 miasto przekazało Dom zły gminie luterańskiej, która do dziś nie chce pozbyć się lokatorów. Dlatego studenci wychodząc ze szkoły pierwsze co widzą to powiewające na wietrze gacie.

Surowa cegła z zewnątrz kazała mi sądzić, że w środku jest jeszcze lepiej, więc musiałam wejść do środka. Ela zaczęła już powoli panikować pytając co jak nas ktoś złapie? jakbyśmy były szpiegami wojennym, a nie najzwyczajniej w świecie chodziły po klatce schodowej budynku, w którym któraś z nas mogłaby mieszkać. Tak naprawdę byłam równie przerażona, ale ciekawość wygrała.
To co zobaczyłam nijak miało się do tego czego się spodziewałam. Nie ocenia się książki po okładce, ale korytarz po którym ostrożnie stąpałam mówił mi, że mieszkania znajdujące się za szeregiem drzwi są obrazem nędzy w najgorszym wydaniu (pomimo plastikowym okien). Udzieliła mi się panika Eli i postanowiłam nie wchodzić wyżej, ale też nie umiałam ruszyć się z miejsca. Stałam z otwartymi ustami i nie wiedziałam co powiedzieć. Może to lekka przesada, ale jestem z tych co po Blair Witch Project biegną do domu środkiem ulicy i wpadają w histeryczny płacz na oryginalnej wersji Ringu, bo największy horror rozgrywa się nie na ekranie, ale w głowie. Cóż.

Postanowiłyśmy kontynuować swój spacer, którego celem miał być lasek, ale niestety stanął nam na drodze szlaban i informacja, że wstęp tylko dla osób z przepustką, gdyż całości strzeże policja. Miałyśmy też przyjemność z pewnym Panem typu szalonego naukowca, który wielce podniecony zarzucał nas historycznymi faktami na zmianę z przestrogą, że tam i tam gwałcą. Ponieważ majestatyczna wieża stała tuż przed nami nie mogłam się poddać i postanowiłam spróbować tam wejść pomimo szlabanu i ogrodzenia (rozwieszony między cienkimi drewnianymi palami drut).
W artykule, który później czytałam ktoś uprzedzał, że miejsce nie jest dostępne dla byle kogo i bardzo ciężko umówić się na zwiedzanie okolicy, a gdy już się to uda grupa może liczyć jakieś pięć osób. Ogromnie rozbawiło mnie więc to, że kilka metrów od budki strażniczej w ogrodzeniu brakowało jednego segmentu. To było jak zaproszenie. Nie zwracając uwagi na wciąż krzyczącego coś do nas szalonego naukowca weszłyśmy i ku zaskoczeniu Eli wciąż nikt nas nie zestrzelił.

Spodziewałyśmy się czegoś bardziej mrocznego, ale robiąc risercz okazało się, że wieża widokowa należy do największego na świecie (ówcześnie) schroniska młodzieżowego z 1940 roku. Nie dojrzałyśmy ani pozłacanego cytatu z Hitlera, ani ruchomych okrętów, połączonych z mechanizmem zegarowym wieży, które gdzieś tam się ukrywają.
Przedzierałyśmy się chwilę przez krzaczory, rozdeptując muszle po ślimakach, którymi wyściełane była cała ziemia, ale nie chcąc ryzykować postrzału i gwałtu postanowiłyśmy nie zapuszczać się dalej.

Nie jestem fanką historii, a wręcz przeciwnie - w szkole zawsze miałam z nią największy problem, bo choć moja pamięć pozwalam mi cytować zasłyszane przypadkiem rozmowy i do dziś znam definicję wirusa, daty i fakty historyczne po mnie spływają.
Nienawidzę też turystyki, zorganizowanych wycieczek, zaliczanych po kolei i obleganych przez wszystkich zabytków. Będąc jeden dzień w Paryżu irytowałam się skrzętnie zaplanowaną przez koleżankę trasą obejmującą wszystkie oczywistości, których nawet nie muszę wymieniać bo są oczywistościami. Ratował mnie fakt, że nasz rajd po centrum Paryża odbywała się nocą, więc przynajmniej nie napotykaliśmy typowych turystów. W dzień, kiedy inni stali w deszczu w kolejce żeby wjechać na Wieżę Eiffla, ja odsypiałam w autokarze. Wybrałam się też na małe winne zakupy do osiedlowego sklepiku i rundkę po okolicy gdzie trafiłam na toaletę... Cóż, kto co lubi - ja wolę to.

fot. Michał Szymończyk

Może dlatego zainteresowała mnie Biskupia Górka, która nadal jest zagadką dla wielu mieszkańców Gdańska. Dla mnie już mniejszą, ale wciąż intrygującą. Z taką historią lubię mieć styczność.

3 comments:

  1. Byłem na biskupiej górce w zeszłym roku jakoś chwilę po streetwaves, na który się nie załapałem. Robiłem jakieś zdjęcia, ale nigdy ich nie wywołałem (co akurat chyba było dobrą decyzją). Klimatyczne miejsce i faktycznie nieco creepy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pozostałości street artów robią swoje. Połączenie kosmiczne.

      Delete
    2. Ale Łódź dalej bardziej creepy.

      Delete