Pages

2 Oct 2013

Mama Islandia, babcia Żul


Kocham swój cieplutki, mięciutki śpiworek. Kocham swój smerfowy namiot. Wyznawałam im miłość wielokrotnie za co odwdzięczały mi się doskonale wypełniając swoje przeznaczenie (przynajmniej przez większość podróży). Nie zapominajmy o karimacie - kłaniam się.
Przez kilka lat mojego nastoletniego życia za łóżko służyła mi gąbka grubości karimaty (czyt. spałam na podłodze). Zbyt miękkie podłoże jest dla mnie nie do zniesienia, więc miesiąc w namiocie nie był wyzwaniem, przynajmniej nie ze względu na wygodę...
Tej nocy nie pogoda, nie insekty (których swoja drogą na Islandii NIE MA) czy ograniczona przestrzeń zakłóciły mój sen, lecz nie kto inny jak ludzie oczywiście. Strategiczne myślenie przy wyborze miejsca na rozbicie namiotu tym razem mnie opuściło dzięki czemu bliżej "jadalni" mogłam być tylko kładąc się pod jednym ze stolików. Tak więc noc, chcąc nie chcąc, spędziłam na świętowaniu urodzin jednego z mieszkańców kempingu. Było darcie ryja, rozmowy o dupie marynie i dużo alkoholu, którego skutki odczuł jedynie mój zmysł słuchu. Gdybym doczołgała się do jadali w swoim kokonie, zapewne darłabym ryja razem z nimi. Cóż... zamiast tego kurwałam pod nosem. Zła glista.
Moja frustracja nie wydawała mi się niczym nienormalnym dopóki nie usłyszałam 26 letniej siebie, narzekającej kilka dni później innemu 26 latkowi na to, że grupa ludzi w naszym wieku, w piątkowy wieczór zachowuje się głośno. Gdy kończyłam zdanie w dłoniach pokrytych plamami wątrobowymi trzymałam balkonik, którym podbierałam się w drodze na cmentarz.

Postanowiłam zostać na jeszcze jedną noc i pod wieczór wybrać się popatrzeć na zalane zalanymi ludźmi ulice centrum. Oczekiwanie na zbiorowe pijaństwo wypełniałam sobie bezcelowym łażeniem, które szybko okazało się łażeniem w kółko - cóż, Reykjavik do wielkich nie należy.
Na jednym ze skwerów odpaliłam papierosa i jeszcze nie zdążyłam posadzić swoich szanownych pośladków na ławce, gdy wiedziałam już, że Pan żul, który właśnie wychodzi z krzaków postanowi się przysiąść. Spodziewałam się zapytania o papierosa, moja dłoń spoczywała więc na paczce schowanej w kieszeni, gotowa do poczęstunku. Nic z tych rzeczy. Pan żul wyciągnął własnego papierosa, własne piwko i zwyczajnie zagadał "co tam?". No dobra, nie do końca... Gdy dowiedział się skąd jestem zaczął wykładać mi historię Polski. Normalnie starałabym się ukrócić taki dialog jak najszybciej, ale umówmy się - nie spieszyłam się za bardzo. Byłam tam sama jak palec, z miesiącem czasu, z którym mogłam zrobić co mi się żywnie podoba, a skoro okraść mnie nie było z czego, do gwałtu też zbytnio swoją aparycją nie zachęcałam, stwierdziłam "a co mi tam". Poza tym to Islandia, ekhm... bardziej obawiałam się ataku ze strony owiec.
Tkwiłam w tej rozmowie, wciąż raczej z uprzejmości, gdy Pan żul zaczął gadkę typu "najważniejsze co masz w głowie i w sercu". I wtedy zdarzyło się coś... niespodziewanego.

Ławkę obok siedziało dziewczę i dwóch chłopaków z psem. Wiedziałam o ich obecności, ale byłam zbyt zajęta Panem żulem, wyglądającym jak moja zmarła babcia (męski sobowtór), żeby im się przyjrzeć. W pewnym momencie zza głowy mówiącego coś wciąż Pana żula, ujrzałam przyglądającego się nam jednego z dwóch. Niski blondynek, nie wyglądający jak typowy Islandczyk (jeśli można mówić o istnieniu takowego), raczej jak lekko niedorozwinięty gimnazjalista. Wymieniłam z nim uśmiechy typu "niech sobie dziadek popierdoli" i już długość tej wymiany mnie zaniepokoiła, a i sam uśmiech był mało serdeczny. 
Dziewczyna, która z bliska okazała się początkującą żulicą, podeszła do Pana żula i zapytała o papierosa. Gdy tak sobie gadali w swoim języku, miałam okazję pooglądać sobie całą resztę towarzystwa, które również się przywlekło. Zaczęłam czuć dyskomfort, więc zapaliłam kolejnego papierosa. Obserwujący mnie wciąż opóźniony blondynek odezwał się ze standardowym pytaniem o moje pochodzenia. Niestandardowa była jednak jego reakcja.

- Wiesz... zagrałem w kilku Islandzkich filmach.
- (Eee...?) Ymhy.
- No i w ogóle to jestem też muzykiem, gram w kilku zespołach.
- (EEEE?) ... Fajnie.

Patrzył na mnie jeszcze chwilę oczekująco, chyba z nadzieją, że rzucę się z ławki prosto w jego ramiona i z entuzjazmem przyjmę zaproszenie do kopulacji w najbliższych krzakach. Zamiast tego siedziałam wciąż bez ruchu zastanawiając się co to do cholery miało być.
Choć nie rozumiałam ani słowa z dialogu jaki wywiązał się między całą czwórką wyczułam napięcie. W końcu jednak dość spokojnie odeszli z daleka krzycząc (jak sądzę do mnie) "just go away". 
"Chyba Ty" pomyślałam, bo ku własnemu zdziwieniu poczułam się nagle totalnie bezpieczna przy boku mojej męskiej babci i nie miałam najmniejszej ochoty odchodzić gdziekolwiek. Jak się okazało była to grupka miejscowych ćpunków/dilerów, do których dostałam zakaz zbliżania się i prywatną ochronę.

- Przy mnie jesteś bezpieczna, ode mnie ludzie uciekają. Gdybyś miała tu z kimś problem wystarczy, że do mnie podejdziesz, nikt się do mnie nie zbliża.

Oczywiście żul też człowiek, ale takie spotkania zawsze charakteryzują się zachowaniem pewnego dystansu. Po tym wszystkim mur runął, rozmawialiśmy sobie o życiu jak dobrzy znajomi, nie wzdrygałam się gdy zdarzyło mu się mnie dotknąć. 
Wciąż powtarzał to samo "najważniejsze co masz w głowie i sercu, nie patrz na innych tylko kieruj się tym co czujesz". Banał prawda? 
W momencie totalnego zwątpienia, napotykam kloszarda, który wbija mi młotem do głowy, że moja decyzja była właściwa. Islandia okryła mnie swoim ramieniem i pocałowała w czółko. Śmiałam się w duchu. Tego wtedy potrzebowała.

Trzęsłam się z zimna, sunąc po uliczkach, na których mijałam niektóre z tych ponad 60 (sic!) knajpek/klubów/barów/kafejek. Co mnie zachwyciło to fakt, że w kilku z nich grana była muzyka na żywo. Funk, rock, jazz czy cokolwiek innego. Gęba mi się uśmiechała, łezka zachwytu zwisała z powieki. Boże jakie to było dobre. Nic w stylu Pan przy keyboardzie pytający gdzie się podziały tamte prywatki. 
Miałam ochotę przytulić (i więcej niż przytulić) tych pięknych chłopców, te wszystkie cudownie (czyt. "islandzko") ubrane dziewczyny w wymyślnych fryzurach. Wyobrażałam sobie jak swobodnie by mi się tu żyło i zdecydowałam przekonać się o tym na własnej skórze. Za jakiś czas...  
Około północy zmęczona zimnem wróciłam na kemping mając nadzieję, że nikt nie ma urodzin (uf). 

Poranek jak zwykle zaczęłam od ciepłej kąpieli, podładowania telefonu, spacerku po Internecie i spisaniu kilku zdań w szkicowniku.

3rd day (nie wiem czemu piszę to po angielsku) 18.08.13, niedziela
- pada. kurwa. pada.
- jestem dziś pełna zwątpienia, pogoda mi nie pomaga. nie wiem gdzie będę dziś spać. nie wiem czy ruszyć dziś dalej, w sensie na południe główną drogą, czy może do miasteczka obok, albo innej części Reykjaviju. pieniądze też mi nie pomagają. świadomość, że trochę ich mam, ogranicza mnie.


Musiałam uciec od miasta i ludzi. Ten mały introwertyczny koleś w mojej głowie zasznurował mi usta od środka, zatkał uszy. Po tych dwóch dniach byłam zmęczona, a Reykjavik wciągał mnie żywcem i wiedziałam, że im dłużej tam zostanę tym trudniej będzie wyjechać. Nie było się nad czym zastanawiać - wstałam, zebrałam swoje rzeczy i wyszłam na ulicę nie mając planu ani pojęcia jaki plan mogłabym mieć. Przez następną dobę próbowałam wydostać się ze stolicy (śmiech na sali) i przerażała mnie myśl, że może mi się to nie udać...

2 comments:

  1. heh a wiec to musieli czuc ludzie gdy zwlekalem z dalszymi czesciami moich opowiesci.
    Tak wiec- ciag dalszy plz.
    ISL

    ReplyDelete
    Replies
    1. Żebyś wiedział!
      Właśnie nad nią pracuję. Jeszcze dziś powinna się pojawić

      Delete