Pages

14 Sept 2013

The New Matilda Rises

Zaraz okaże się czy potrafię pisać o czymś innym niż tylko swoich wnętrznościach. Chciałam uprzedzić, że po powrocie wciąż jeszcze mam drobne problemy z formułowaniem poprawnych stylistycznie zdań, więc... podejrzewam, że napisanie tego zajmie mi dwa razy więcej czasu niż powinno.

* * *

25 dni, garstka pieniędzy, namiot, kilka batonów.
Planowałam objechać całą wyspę za jednym zamachem, wracając do Reykjavika jedynie na ostatni weekend czyli 4 dni przed wylotem. Po pierwszym tygodniu wiedziałam już, że mogę porzucić planowanie czegokolwiek. Islandia przygotowała dla mnie swój własny plan i nie chcąc utracić głowy (dosłownie) pokornie się mu poddałam. W ten sposób cała podróż jakoś naturalnie podzieliła się na trzy części.



W Keflaviku wylądowałam około północy. Nie miałam mapy, nie wiedziałam gdzie iść i wbrew temu czego się spodziewałam, na zewnątrz panowała kompletna ciemność. Podejrzewam, że normalny człowiek pomimo rzekomego zakazu kimania na lotnisku, zostałby tam chociażby do momentu aż się odrobinę rozjaśni. Ha! Nie Matilda. Żądna przygody wyszłam z lotniska i postanowiłam iść.

Szłam. I szłam. I szłam. Ja, jezdnia, kilka samochodów i tyle Islandii ile udało się oświetlić latarniom. Co prawda miejsca na rozbicie namiotu w okół mnie było sporo, uznałam jednak, że nie chce ryzykować śmierci pod kołami samochodu, który postanowi zjechać z głównej drogi, już pierwszego dnia. Szłam więc dalej śmiejąc się z siebie na głos i śpiewając Wannabe Spice Girls (nie pytajcie dlaczego - nie mam pojęcia). Po jakimś czasie pokonałam w końcu dystans 5 km, który dzielił mnie od centrum Keflavika.
Z jakiegoś powodu, jeszcze wtedy sądziłam, że znalezienia miejsca na dziki kemping w mieście będzie prostsze. Nie wiem skąd przyszło mi to do głowy, ale biorąc pod uwagę, że był to mój pierwszy raz ever, więc towarzyszyły mi jeszcze skrupuły, chodziłam w deszczu z dwie godziny zanim się poddałam. Rozum zdążył mnie już opuścić na tyle bym zdecydowała rozbić po ciemku namiot na małym stadionie. Rozbić to za dużo powiedziane. Możliwe, że dlatego nikt z uprawiających nad ranem jogging mnie nie wyrzucił. Prawdopodobnie zrobiło im się żal tego dziecka z porażeniem mózgowym, które spędziło noc pod płachtą wspartą kilkoma śledziami. Żeby było jeszcze zabawniej, nie mając za bardzo wyboru musiałam go rozbić wzdłuż delikatnego spadu przez co znosiło mnie na jedną stronę namiotu.

Turlałam się tej nocy nie mogą zasnąć. Dźwięk uderzających o tropik kropli deszczu wzbudzał we mnie lęk. Każdą z nich godziła we mnie jak pocisk. Powtarzałam sobie jaka to wspaniała przygoda mnie czeka, a jakaś mała cząstka mnie siedząca w kącie głowy z łzami w oczach pytała: "co Ty najlepszego zrobiłaś?!".

Jak się rano okazało, rozbijając namiot nie byłam na tyle nieprzytomna by strategicznie nie wybrać miejsca przy dziurze w płocie, przez którą szybko się wymknęłam, gdy wychyliwszy się zza krzaka chrupiąc prince polo, zauważyłam idącego w moją stronę stróża.

Cel został osiągnięty. Obudziłam się jako ktoś inny. Natychmiastowo przystosowałam się do tego co miało być moja codziennością przez następny miesiąc. Nie miałam wyjścia.

3 comments:

  1. Smaczna polszczyzna

    ReplyDelete
  2. Możesz się śmiać, ale zazdroszczę takiej przygody i takiej wyprawy :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Śmiałabym się gdybyś pół roku temu powiedziała mi, że przeżyję coś takiego.

      Delete