Pages

2 Nov 2014

Drama queen narodów


Jestem zirytowana. Jestem wkurwiona. Wpadłam dziś w szał.
Ogólnie staram się unikać wieści z kraju, szczególnie tych z dziedziny polityki. Poziom absurdy w tym kraju sięga dla mnie poziomu, na który nie potrafię reagować prychnięciem czy śmiechem politowania. Chce mi się mordować.
Niechcący, zanim zdążyłam założyć słuchawki na uszy i włączyć muzykę, doszły mych uszu dyskusje prowadzone na tvn24 na temat krzyża, który zniknął z Giewontu na jakimś spocie reklamowym czy cholera wie czym...
CZY KOGOŚ POKURWIŁO?!
To będzie mój jedyny komentarz. Nie chcę się już denerwować, ani wygłaszać tyrady (czyt. wiązanki przekleństw), bo na pewno znalazłby się jakiś idiota (musiałam chociaż odrobinkę), którego by to obraziło. Jak my się kurwa kochamy obrażać.

Po powrocie z Islandii walczę żeby nie popaść w marazm. I muszę przyznać, że jest ciężko. Widzę bardziej niż zawsze ludzką zawiść, tę naszą piękną narodową cechę - dopierdolić każdemu komu uda się osiągnąć sukces. Narzekanie zagłusza dźwięk tworzenia problemów tam gdzie ich nie ma. Od tego wszystkiego boli mnie głowa, wracają stany lękowe, chce mi się płakać.
Czasami zauważam niektóre z tych cech u siebie i jest mi wstyd, i jest mi przykro.
Ten kraj mnie tłamsi.

Będę monotematyczna, ale powiem jeszcze raz, że nigdy nie czułam się tak komfortowo jak przez te trzy miesiące w Reykjaviku. Ogarniał mnie spokój, żyłam w harmonii ze sobą i światem. Byłam sobą. Lubiłam siebie. Byłam lepszym człowiekiem dla innych, a w zamian spotkałam się z dobrem jakiego nie jestem w stanie opisać. Aż mi głupio. Nie odpłacę się za to wszystko do końca życia.
Chodziłam w trzech zestawach ciuchów na zmianę i czułam się jak gwiazda.
Miałam poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości.
Żyłam.
Teraz szukam dodatkowych zajęć żeby czas mijał jak najszybciej, żeby nie myśleć, żeby nie zwariować. Żyje na pół oddechu.
Chcę już odetchnąć z ulgą jak zrobiłam to 10 czerwca i zaśmiać się jak wtedy gdy szłam z lotniska poboczem, a zimny wiat targał mi włosy.
Tęsknie.

Ale dość smutów. Po dwóch miechach nierysowania zasiadłam do szkicownika i cóż... uczę się. Mój zmysł obserwacji i analizy polepszył się i zaczął współpracować z ręką. Szkoda tylko, że tak trudno mi się do tego rysowania zabrać.








No comments:

Post a Comment